Chciałbym opowiedzieć, kto i co przypomina mi się, kiedy rysuję na sobie znak krzyża, mówiąc: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.
Najpierw przypominają mi się wasze mamusie i moja też. Przecież ona pierwsza uczyła mnie tego znaku. Gimnastykowała moją rękę, którą teraz podnoszę Najświętszy Sakrament. Komenderowała: „Na lewo, na prawo. Dotykaj czoła, a nie nosa. Serca, a nie blaszanego guzika. Ramion, a nie szelek.” Mówiła jeszcze, że dziewczynka, przechodząc przed krzyżem przydrożnym w czasie wakacji, powinna się przeżegnać, a chłopiec zdjąć czapkę.
Tak mi się jednak zdarzyło, że przechodziłem kiedyś w lipcu koło wiejskiego, wysokiego krzyża. Wiatr zerwał mi czapkę pełną upału wprost do stawu, na którym białe i żółte grążele chowały kwiaty pod wodę. Zanim wyłowiłem czapkę kijem do poprawiania rolety – a trwało to wyławianie bardzo długo, bo stale przeszkadzała sinozielona trzcina, babka wodna i czołgający się tatarak o trójbocznej, czerwonawej u podstawy łodydze – przechodząc przed wiejskim krzyżem, rysowałem na sobie znak krzyża świętego, tak jak ta dziewczynka.
Jak często teraz, kiedy przyjdzie się żegnać, choćby już opadły ostatnie liście, a powietrze pachniało bliskim śniegiem, staje mi w oczach ten stary, wiejski krzyż z czasów szkolnych. […]
To co było dawno, najlepiej się pamięta.
Poza tym, w dniu, kiedy zostałem księdzem i nie jadłem obiadu ze wzruszenia, choć podano mi zsiadłe mleko z kartoflami, nie mogłem się nawet porządnie przeżegnać, bo trzymałem stale w rękach pół tysiąca obrazków do rozdawania.
Wtedy sama mamusia mnie przeżegnała: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.
Czasem kreślisz znak krzyża byle jak, łapu-capu, jakbyś wojsko owadzie odganiał, a ja nie potrafię tak szybko, bo przecież tyle mi się przypomina.
Ks. Jan Twardowski, Nowe patyki i patyczki